Kategoria: Publicystyka
Opublikowano: 22 marzec 2013 Odsłony: 4129
Drukuj

 

Władze miasta przygotowały nowy system gospodarki odpadami na terenie Warszawy, który zacznie obowiązywać od 1 lipca 2013r.

neapol mieci_2neapol mieci_1neapol mieci_3
By się przygotować do śmieciowej rewolucji gminy miały ponad dwa lata. W Warszawie władze miasta działania w tej mierze podjęły na przełomie roku inicjując spotkania z mieszkańcami i zainteresowanymi zmianami w systemie gospodarki odpadami przedstawicielami spółdzielni, wspólnot mieszkaniowych i zarządców nieruchomości. Ilość spotkań, frekwencja oraz czas ich organizacji nie pozwalają jednak, by je nazwać konsultacjami i za takie nie mogą być brane mimo takiego stwierdzenia władz.


Pomijając kwestie spotkań należy nadmienić, że późne podania do publicznej wiadomości założeń nowego systemu pozwala przypuszczać, że było to celowe. Pozwoliło to miastu opracować stosowne dokumenty w tajemnicy zarówno przed mieszkańcami jak i radnymi, by w konsekwencji zaskoczenia podać jak cały system gospodarki odpadami będzie funkcjonował i ile za to zapłacą mieszkańcy stolicy. Zbliżający się termin 1 lipca wymusił na władzach miasta szybkie działanie z zaskoczenia, co również pozwoliło zniwelować ewentualne społeczne niezadowolenie jak również ewentualne przewlekanie wprowadzenia zmian przez samych Radnych z uwagi na nieubłaganie zbliżający się ustawowy wymóg wprowadzenia zmian.

Jednak zamiary miasta w tym zakresie pokrzyżowali sami radni PO w Radzie Miasta, którzy sprzeciwili się tak dużym podwyżkom opłat za śmieci dla mieszkańców. Władze miasta skorzystały również na zamieszaniu w kwestii sposobu naliczania opłaty dla mieszkańców. W parlamencie w ekspresowym tempie pracowano nad nowelizacja ustawy o gospodarce odpadami w gminach tak by sposób naliczania opłaty przez gminy był bardziej elastyczny. Ta zmiana pozwoliła włodarzom stolicy na zmianę pierwotnie przedstawionych planów naliczania opłaty, która teraz naliczana będzie od ilości osób w gospodarstwie domowym.

Czas nagli, bo dzień 1 lipca zbliża się nieuchronnie, a w Warszawie nie ma jeszcze rozstrzygniętych przetargów na firmy, które będą odbierać odpady z terenu miasta - przetargi te mają dopiero odbyć się. Nie wiadomo, czy nie będzie odwołań od rozstrzygnięć tych przetargów i czy nie spowoduje to, że 1 lipca miasto zatonie w śmieciach.

Tak to może się skończyć z uwagi na późne przystąpienie do prac przez władze Warszawy, które to chcąc uniknąć politycznej debaty w Radzie Miasta oraz protestów mieszkańców, maksymalnie wydłużyły okres przystąpienia do prac nad zmianami i podania do publicznej wiadomości ich rezultatów.

Oceniając śmieciowa rewolucje, jaką zafundował nam ustawodawca, należy niestety stwierdzić, że jest ona nam, obywatelom, zupełnie niepotrzebna i nazbyt ingerująca w obecnie funkcjonujący system gospodarki odpadami. Prawna zmiana niepotrzebnie przerzuca obowiązek na gminy w zakresie wyboru firmy, która to od nas będzie odbierać nasze śmieci i jaka będzie kwota opłaty za tą usługę. W ten sposób pozostawi się nas, mieszkańców, bez jakiegokolwiek wpływu na wybór firmy i ceny.

Rynek przedsiębiorstw świadczących usługi odbioru śmieci funkcjonował w miarę dobrze i nie wymaga takiej znaczącej zmiany, jaką powoduje wspomniana ustawa o gospodarce odpadami w gminie. Przez lata doczekaliśmy się wielu polskich, rodzimych firm komunalnych, które z powodzeniem mogły konkurować z zagranicznymi koncernami również obecnymi na naszym rynku. Obawiam się, że po zmianach spowodowanych ową ustawą wiele z naszych firm upadnie lub będzie zmuszona współpracować z zagranicznymi koncernami lub wręcz zostanie przez nie przejęta. W konsekwencji spowoduje to, że na rynku pozostaną silni gracze, w większości zagraniczne, bogate i niejednokrotnie dotowane przesz swych mocodawców koncerny śmieciowe, które zaczną dyktować ceny. A my, mieszkańcy, będziemy płacić coraz więcej.

Śmieciowa rewolucja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby ustawa miała inny kształt i nie cofała nas do centralnie sterowanej gospodarki, jaką mieliśmy w minionych latach. I doskonale wiemy jak to się skończyło.

Skoro nowelizacja ustawy była podyktowana potrzebą opanowania gór śmieci, które trafiają wprost na wysypisko oraz by zwiększać ilość śmieci segregowanych i poddawanych ponownemu przetworzeniu, można było nie wprowadzać śmieciowej rewolucji, tyko skorzystać z obecnie obowiązujących administracyjnych narzędzi kontroli systemu gospodarki odpadami. Marszałkowie województw mogliby sukcesywnie, co roku, podnosić opłaty za składowane śmieci na wysypisku. Gminy i powiaty wydając pozwolenia na działalność i odbiór śmieci z terenu gminy czy powiatu mogłyby domagać się, by firma dysponowała zapleczem technicznym umożliwiającym segregację i przetwarzanie śmieci na odpowiednie frakcje. W ten sposób można by eliminować z rynku firmy nie posiadające zaplecza technicznego i nie spełniające wymogów stawianych przez gminy.

Same firmy zmuszone ponosić większe koszty składowania i przetwarzania podnosiły opłaty dla klientów, ale działo by się to stopniowo i nie wzbudzało takich kontrowersji wśród mieszkańców, a mieszkańcy chcąc płacić mniej segregowaliby śmieci.
Można też podjąć działania wobec producentów artykułów spożywczych i innych branż, by w swej produkcji wykorzystywali opakowania umożliwiające ich powtórne wykorzystanie tworząc system zachęt w postaci ulg podatkowych dla tych producentów, którzy takie działania podejmą.

 Niestety, rządzący woleli wszelkie koszta przerzucić na nas, tworząc kolejny para podatek.


 Marcin Fersz

 

| + - | RTL - LTR